» Blog » Mystic Tour i Metalmania - relacja
30-03-2007 01:30

Mystic Tour i Metalmania - relacja

W działach: Muzyka | Odsłony: 16

Mystic Tour i Metalmania - relacja
W końcu udało mi się zebrać, żeby napisać krótką relację z obu imprez. Na Mystic Tour wybrałem się do katowickiego Mega Clubu, który został przeniesiony z ul. Dworcowej na Żelazną. Muszę przyznać, że nowy Mega jest lepszy akustycznie, choć z zewnątrz wygląda jak barak. Koncert zaczął się od występu formacji Rootwater. Czekałem przede wszystkim, aż zagrają Hava Nagilę. Niestety, na żywo wypadli beznadziejnie - wokalista nie dał rady. Ogólnie rozczarowałem się. Potem przyszła kolej na Virgin Snatch, promujący swój nowy album pt. In the Name of Blood. Ich występ wgniótł mnie w ziemię. Grali głównie kawałki z ostatniej płyty i parę z Art of Lying. Po Virginach na scenę wkroczył Frontsajd, kapela moim zdaniem strasznie wtórna. Na ich koncercie musiałem się bardzo starać, żeby nie zasnąć. Zwieńczeniem Mystic Tour był występ Huntera, którego widziałem już wcześniej trzy razy. Tym niemniej, na ich koncertach zawsze dobrze się bawię. Reasumując: Virgin Snatch i Hunter na plus, Rootwater i Frontsajd na minus.

Parę dni później przyszła kolej na Metalmanię, na którą czekałem z niecierpliwością, a to dlatego, że tak rewelacyjnego składu nie było już od lat. Napiszę tylko o tych zespołach, których koncerty obejrzałem, reszta mnie zwyczajnie nie interesowała. Świetnym początkiem był występ fińskiego Korpiklaani. Odpowiednio rozruszali publikę, a Wooden Pints jest na żywo jeszcze bardziej skoczne niż słuchane z płyty. Potem spędziłem trochę czasu w kolejkach po autografy, aż przyszedł czas na koncert Destruction. Niemieckich trasherów miałem już okazję oglądać po raz drugi i znowu dali czadu, choć też grali zdecydowanie za krótko. Następnie znów przyszedł czas na stanie w kolejne, a zaraz potem pobiegłem pod małą scenę, gdzie grała legenda brytyjskiego death metalu - Benediction. Dotychczas nie miałem okazji słyszać nowego wokalisty, ale muszę przyznać, że Hunt dorównuje Ingramowi. Koncert był niesamowity. Nie rozumiem tylko, co za debil umieścił taki zespół na małej scenie, podczas gdy na dużej grały jakieś kafary pokroju Crystal Abyss czy Darzamat. Następnym koncertem, który zaliczyłem, był występ Sepultury. Z początku podszedłem do niego jak do rozjuszonego jeża - z należytą ostrożnością. Dotychczas byłem zwolennikiem tylko starej Sepy z Maxem, ale teraz biję się w pierś i mówię jedno: Green daje radę. Roots w jego wykonaniu jest mocarne. Po Sepie, wskutek cudownego rozgardiaszu organizacyjnego, który jest nieodłącznym składnikiem każdej Metalmanii, zamiast My Dying Bride wystąpił Testament. Było to spowodowane czterogodzinną obsuwą, a Billy i jego ekipa musieli się potem zbierać na koncert do Dallas. Testament wypadł bardzo dobrze, choć zabrakło mi takich kawałków, jak The Burning Times czy Return to Serenity. Prawie udało mi się złapać pałeczkę Barkera, ale przegrałem z szalejącym tłumem. Po Testamencie na scenę wkroczył Paradise Lost - jak dla mnie największe rozczarowanie tegorocznej Metalmanii. Holmes śpiewał tak, jakby mu się nie chciało, a do tego grali w większości jakieś cienkie kawałki. Ostatnim koncertem festiwalu był bardzo opóźniony występ My Dying Bride. Byłem zdecydowany ich zobaczyć, choć już zasypiałem na stojąco. Stainthorpe dał na scenie prawdziwy popis - wyglądało to jak połączenie koncertu metalowego z teatrem. Szkoda tylko, że nie zagrali czegoś z The Dreadful Hours albo Like Gods of the Sun. Natomiast wielki kop w tyłek należy się Dziub-Dziubowi i jego beznadziejnego ekipie. Klasycznie, mr. Dziub-Dziub postanowił wycisnąć z ludzi ostatni grosz. Chamsko wyśrubowane ceny żarcia i picia, a do tego iście bezduszna polityka sprzedawania tychże. Prosty przykład. Zakupiłem wodę mineralną w butelce. Gościówa odkręciła korek i podała mi butelkę. Gdy poprosiłem o korek, oznajmiła, że nie może mi go dać, bo takie mają zalecenia. Innym przykładem był zakaz opuszczania Spodka w godzinach od 13 do 18 bez żadnego logicznego uzasadnienia - może poza takim, że ludzie chcieliby zjeść jakiś normalny obiad za sensowną cenę, a nie parszywe, odgrzewane w mikrofali zapiekanki po 5 zł. Do tego dochodzą koszmarne opóźnienia i zdzierstwo buraków odpowiadających za szatnię. W domu byłem ok. 4 nad ranem. Było warto, ale Dziub-Dziub to powinien organizować spotkania kółek różańcowych, a nie festiwali.
0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


13918

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
I Megaklub be, a Spodek to tym bardziej. Staram się odwiedzać oba miejsca jak najrzadziej.
30-03-2007 04:58
Drozdal
   
Ocena:
0
A co z Zyklonem, grali czy też spali? Prawdopodobnie będe ich widział na Maryland Death Fest i tak troszke nieśmiało chciałem sie dowiedzieć czy rządzą na żywo tak samo jak na odtwarzaczu CD. Aha i Emperor znowu przyjeżdza...
30-03-2007 08:32
!Blob!
   
Ocena:
0
A w Spodku Dream Theater w czerwcu. ;P Wybiera się ktoś? :P
30-03-2007 08:52
Verghityax
   
Ocena:
0
Drozdal, Zyklona akurat nie widziałem, bo wtedy chyba stałem w kolejce po autografy Destruction. Ale kumpela widziała i twierdzi, że całkiem nieźle grają na żywo.
30-03-2007 10:19

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.