14-08-2006 19:29
Wrażenia z Brutal Assault Festiwal 2006
W działach: Muzyka | Odsłony: 9
Do Svojsic dotarliśmy bez większego problemu. Co prawda, w jednym miejscu musiała nas pokierować pijana, czeska dresiara (pozdrowienia dla „od boćka do boćka”), ale w końcu dotarliśmy. Już na wjeździe powitała nas mroczna załoga przetaczająca się z Gambrinusem po drodze. Rozbiliśmy się na polu namiotowym, obejrzeliśmy cały ośrodek, obaliliśmy po piwku i poszliśmy spać.
Pierwszego dnia festiwalu, tj. 10 sierpnia, zespoły zaczynały grać dopiero o 15, więc w celu zabicia nudy zapoznaliśmy się z najbliższymi sąsiadami (tutaj pozdrowienia dla słowackiej ekipy Petra, która przy wyjeździe uratowała nam tyłek, ale o tym później). Wspomniani Słowacy mieli fajkę wodną, w której palili tabakę z karmelem. Nie omieszkali nas, rzecz jasna, poczęstować wspomnianą fajką. Niestety, tak się upaliliśmy, że trzeba było kilka godzin odespać. Z namiotów słyszeliśmy Rites of Undeath, całkiem niezły czeski death. Kiedy wreszcie udało się nam pozbierać, było ok. 18 i poszliśmy wreszcie w stronę sceny. Po drodze odwiedziliśmy budki z żarciem. Była to jedna z rzeczy, które zrobiły na mnie bardzo pozytywne wrażenie na festiwalu. Nie dość, ze spory wybór (smażone kiełbasy, frytki, placki ziemniaczane, filety rybne, kurczak, panierowany ser, naleśniki itd.), to jeszcze po bardzo umiarkowanych cenach (np. dwa placki ziemniaczane w przeliczeniu na złotówki wychodziły za 3 zł, a bardzo sycący panierowany ser za ok. 4 zł). Wszystko było świeże i robione na miejscu. Dla porównania dodam, że na naszej rodzimej Metalmanii można było dostać parszywą, odgrzewaną w mikrofali zapiekankę za 5 zł. Różnica jest. Również cena piwa (dostępny był jedynie Gambrinus z racji sponsorowania całego zdarzenia) była zadowalająca (w przeliczeniu wychodziły niecałe 3 zł za pół litra). Organizatorzy postarali się też o inne napitki, był nawet absynt. Środkiem płatności za jedzenie i picie były specjalne żetony, które kupowało się przeznaczonych do tego budkach. Organizatorom należy się ukłon za to rozwiązanie, gdyż bardzo przyspieszyło to wydawanie zamówionego żarcia i piwa, i nie trzeba było szukać drobniaków w portfelu. Jeśli chodzi o kwestię higieny, to do dyspozycji uczestników festiwalu było kilka kranów z wodą, miejscowy potok oraz toalety w postaci toytoyów (dostarczanych przez firmę o jakże dźwięcznej nazwie – Johnny Serwis). Na szczęście przeprowadzano regularny drenaż wspomnianych toytoyów, więc dało się z nich korzystać w miarę po ludzku. Gdy wreszcie dotoczyliśmy się pod scenę, grał Birdflesh, dzięki któremu przypomniałem sobie, dlaczego nie znoszę grindu. O 20:30 czekało mnie bodaj największe zaskoczenie w kwestii grających tam zespołów – Orphaned Land. Z początku byłem nastawiony nieco sceptycznie do kapeli grającej doom połączony z izraelską muzyką etniczną. Jak się okazało, zupełnie bezpodstawnie. Orphaned Land oczarowało mnie swoją muzyką do tego stopnia, że po koncercie pobiegłem zakupić ich płytkę. Po Orphaned Land na scenę wkroczyło Fear Factory, które dało naprawdę świetny show. Można było usłyszeć m. in. Zero Signal, 540,000 Degrees Fahrenheit i nieśmiertelną Replikę. Nic z kolejnych zespołów nie zaciekawiło mnie na tyle, bym został pod sceną, toteż udałem się na spoczynek.
Drugi dzień Brutal Assault był dla mnie dniem najbardziej wyczekiwanym, a to z powodu dwóch zespołów, które miały zagrać późnym wieczorem – Amorphis i Dimmu Borgir. Wcześniej jednak usłyszeliśmy całkiem ciekawe X-Core i Deadborn. Niedługo po nich wystąpiło coś, co uważam za największą pomyłkę tegorocznego BA, Trollech. Kapela grała rzekomo forest black metal, co potwierdzał ich image przypominający enta po zderzeniu z ciężarówką białej farby. Koszmarny wokal w połączeniu ze słabym technicznie gitarzystą wypadł potwornie żenująco. O 15:40 miała wystąpić francuska Dagoba, na której występ bardzo liczyłem, jednak z nieznanych mi powodów nie dotarła na miejsce i zamiast niej weszło Lokomotiv czy coś w tym rodzaju. Kilka kolejnych zespołów olałem i pojawiłem się dopiero na końcówce Sick of it All. Potem na scenę wkroczył Amorphis. Koncert był po prostu powalający. Zagrali m. in. The Sign from the North Side, My Kantele, Under a Soil and Black Stone, Perkele i The Smoke. Niestety z powodu wcześniejszej obsuwy spowodowanej zbyt długim strojeniem sprzętu, Finowie zagrali o kilkanaście minut krócej niż powinni. Zabrakło też Black Winter Day, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Po Amorphis przyszła kolej na Dimmu Borgir, którzy okazali się być o wiele mniej mHoczni i trÓ niż się spodziewałem i całe szczęście. Najbardziej zirytowało mnie to, że, podobnie jak Amorphis, grali o wiele za krótko. Według planu, ich koncert miał trwać ponad półtorej godziny, a dostaliśmy ledwie ponad godzinę. Usłyszeć można było Mourning Palace, IndoctriNation, Kings of the Carnival Creation i Progenies of the Great Apocalypse oraz jeden wałek z płyty, która ma się ukazać w przyszłym roku.
Ostatniego dnia festiwalu kompletnie zwaliła się pogoda. O ile wcześniej było słonecznie i ciepło, o tyle 12 sierpnia nawiedziło nas zimno i deszcze. Z samego rana obejrzeliśmy występ czeskiego Sacrist i amerykańskiego Wasteform. Oba zespoły wypadły nadspodziewanie dobrze i dziwię się, że organizatorzy umieścili je tak nisko w rozkładzie, podczas, gdy o wiele więcej czasu scenowego dostały takie szmiry jak Obscura czy Colp. Wspomniane kapele na tyle obrzydziły nam siedzenie przy scenie, że przenieśliśmy się do obozu. Wątpliwej jakości pogoda sprawiła, że moja ekipa nie wyszła już tego dnia z namiotu, a mają czego żałować. Przed 19 udałem się na Gorefesta, który nie spełnił moich oczekiwań. Zaraz po nich miał wystąpić Mayhem. W sumie byłem ciekaw, co zaprezentuje jeden z największych, mHocznych, cierrrpiących, trÓ metalowych gniotów, jakie w życiu słyszałem. Aroganccy Norwegowie spóźnili się jednak, a szkoda, bo liczyłem na sporą dawkę śmiechu. Zamiast nich na scenę weszło niemieckie, thrashowe Destruction. Chłopaki zagrali rewelacyjnie i rozważam pojawienie się na ich koncercie we wrześniu w warszawskiej Proximie. Po Niemcach przyszła kolej na legendę deathu – Morbid Angel (w składzie Vincent, Azagthoth, Rutan i Sandoval). Publiczność oszalała z zachwytu, zwłaszcza podczas wałków z Altars of Madness. Solówki Azagthotha były powalające, a Sandoval wyżywający się na perce po prostu niesamowity. Prędkość, z jaką ten gość dawał po garach była wręcz oszałamiająca. Kiedy już Cherlawy Aniołek zszedł ze sceny, poszedłem do obozu, gdyż Napalm Death definitywnie nie jest czymś, na co chciałoby mi się czekać.
13 sierpnia z samego rana spakowałem graty i już szykowaliśmy się do drogi, kiedy okazało się, że siadł nam akumulator. Wtedy właśnie Petr i jego ekipa uratowali nam tyłek, podpinając nasz akumulator do swojego. Dzięki temu udało nam się szczęśliwie dotrzeć z powrotem na teren IV Rzeszypospolitej. A skoro już jestem przy tym temacie, to muszę wspomnieć o paru wieśniackich incydentach, jakie zaprezentowali nasi wspaniali rodacy. Polacy po raz kolejny udowodnili, że wysłanie ich za granicę równa się zrobieniu wielkiego obciachu. Osobiście byłem świadkiem kilku takich przypadków. Jeden z nich wyglądał następująco: przechodzę sobie wieczorem przez obóz i widzę, jak grupka podpitych Polaków przewala się między namiotami i na całe gardło śpiewa „Legia to stara k****”. Z kolei ostatniego dnia festiwalu, zaraz po zejściu Destruction ze sceny, polska reprezentacja zaczęła skandować „K**** mać, ile mamy stać”. O dziwo, inne nacje potrafiły zachować się bardziej kulturalnie. Najwyraźniej za dużo od Polaków wymagam. Sam festiwal zaś oceniam bardzo pozytywnie. 900 koron czeskich za trzy dni, 55 zespołów (i to wiele konkretnych) i porządną organizację to naprawdę niewiele w porównaniu z naszą Metalmanią, na którą bilet kosztuje aż 130 zł, a potem jeszcze zmienia się headlinera po ogłoszeniu występujących kapel. W zasadzie, przeżyłem w Svojsicach tylko jedno rozczarowanie, a konkretnie wówczas, gdy dowiedziałem się, że nie będzie możliwości dostania autografów ważniejszych zespołów, na co bardzo liczyłem. Niedogodność ta nie zatarła jednak pozytywnych wrażeń. Brutal Assault był też świetną okazją do spotkania paru znajomków (pozdrowienia dla Michała Badury z metal.pl oraz organizatora Mistycznej Nocy z Katowic). Jeśli w przyszłym roku w Svojsicach zagra coś interesującego, z pewnością się tam wybiorę.
Galerię z moimi zdjęciami z festiwalu znajdziecie pod tym adresem: http://launch.groups.yahoo.com/group/verghityax/
Pierwszego dnia festiwalu, tj. 10 sierpnia, zespoły zaczynały grać dopiero o 15, więc w celu zabicia nudy zapoznaliśmy się z najbliższymi sąsiadami (tutaj pozdrowienia dla słowackiej ekipy Petra, która przy wyjeździe uratowała nam tyłek, ale o tym później). Wspomniani Słowacy mieli fajkę wodną, w której palili tabakę z karmelem. Nie omieszkali nas, rzecz jasna, poczęstować wspomnianą fajką. Niestety, tak się upaliliśmy, że trzeba było kilka godzin odespać. Z namiotów słyszeliśmy Rites of Undeath, całkiem niezły czeski death. Kiedy wreszcie udało się nam pozbierać, było ok. 18 i poszliśmy wreszcie w stronę sceny. Po drodze odwiedziliśmy budki z żarciem. Była to jedna z rzeczy, które zrobiły na mnie bardzo pozytywne wrażenie na festiwalu. Nie dość, ze spory wybór (smażone kiełbasy, frytki, placki ziemniaczane, filety rybne, kurczak, panierowany ser, naleśniki itd.), to jeszcze po bardzo umiarkowanych cenach (np. dwa placki ziemniaczane w przeliczeniu na złotówki wychodziły za 3 zł, a bardzo sycący panierowany ser za ok. 4 zł). Wszystko było świeże i robione na miejscu. Dla porównania dodam, że na naszej rodzimej Metalmanii można było dostać parszywą, odgrzewaną w mikrofali zapiekankę za 5 zł. Różnica jest. Również cena piwa (dostępny był jedynie Gambrinus z racji sponsorowania całego zdarzenia) była zadowalająca (w przeliczeniu wychodziły niecałe 3 zł za pół litra). Organizatorzy postarali się też o inne napitki, był nawet absynt. Środkiem płatności za jedzenie i picie były specjalne żetony, które kupowało się przeznaczonych do tego budkach. Organizatorom należy się ukłon za to rozwiązanie, gdyż bardzo przyspieszyło to wydawanie zamówionego żarcia i piwa, i nie trzeba było szukać drobniaków w portfelu. Jeśli chodzi o kwestię higieny, to do dyspozycji uczestników festiwalu było kilka kranów z wodą, miejscowy potok oraz toalety w postaci toytoyów (dostarczanych przez firmę o jakże dźwięcznej nazwie – Johnny Serwis). Na szczęście przeprowadzano regularny drenaż wspomnianych toytoyów, więc dało się z nich korzystać w miarę po ludzku. Gdy wreszcie dotoczyliśmy się pod scenę, grał Birdflesh, dzięki któremu przypomniałem sobie, dlaczego nie znoszę grindu. O 20:30 czekało mnie bodaj największe zaskoczenie w kwestii grających tam zespołów – Orphaned Land. Z początku byłem nastawiony nieco sceptycznie do kapeli grającej doom połączony z izraelską muzyką etniczną. Jak się okazało, zupełnie bezpodstawnie. Orphaned Land oczarowało mnie swoją muzyką do tego stopnia, że po koncercie pobiegłem zakupić ich płytkę. Po Orphaned Land na scenę wkroczyło Fear Factory, które dało naprawdę świetny show. Można było usłyszeć m. in. Zero Signal, 540,000 Degrees Fahrenheit i nieśmiertelną Replikę. Nic z kolejnych zespołów nie zaciekawiło mnie na tyle, bym został pod sceną, toteż udałem się na spoczynek.
Drugi dzień Brutal Assault był dla mnie dniem najbardziej wyczekiwanym, a to z powodu dwóch zespołów, które miały zagrać późnym wieczorem – Amorphis i Dimmu Borgir. Wcześniej jednak usłyszeliśmy całkiem ciekawe X-Core i Deadborn. Niedługo po nich wystąpiło coś, co uważam za największą pomyłkę tegorocznego BA, Trollech. Kapela grała rzekomo forest black metal, co potwierdzał ich image przypominający enta po zderzeniu z ciężarówką białej farby. Koszmarny wokal w połączeniu ze słabym technicznie gitarzystą wypadł potwornie żenująco. O 15:40 miała wystąpić francuska Dagoba, na której występ bardzo liczyłem, jednak z nieznanych mi powodów nie dotarła na miejsce i zamiast niej weszło Lokomotiv czy coś w tym rodzaju. Kilka kolejnych zespołów olałem i pojawiłem się dopiero na końcówce Sick of it All. Potem na scenę wkroczył Amorphis. Koncert był po prostu powalający. Zagrali m. in. The Sign from the North Side, My Kantele, Under a Soil and Black Stone, Perkele i The Smoke. Niestety z powodu wcześniejszej obsuwy spowodowanej zbyt długim strojeniem sprzętu, Finowie zagrali o kilkanaście minut krócej niż powinni. Zabrakło też Black Winter Day, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Po Amorphis przyszła kolej na Dimmu Borgir, którzy okazali się być o wiele mniej mHoczni i trÓ niż się spodziewałem i całe szczęście. Najbardziej zirytowało mnie to, że, podobnie jak Amorphis, grali o wiele za krótko. Według planu, ich koncert miał trwać ponad półtorej godziny, a dostaliśmy ledwie ponad godzinę. Usłyszeć można było Mourning Palace, IndoctriNation, Kings of the Carnival Creation i Progenies of the Great Apocalypse oraz jeden wałek z płyty, która ma się ukazać w przyszłym roku.
Ostatniego dnia festiwalu kompletnie zwaliła się pogoda. O ile wcześniej było słonecznie i ciepło, o tyle 12 sierpnia nawiedziło nas zimno i deszcze. Z samego rana obejrzeliśmy występ czeskiego Sacrist i amerykańskiego Wasteform. Oba zespoły wypadły nadspodziewanie dobrze i dziwię się, że organizatorzy umieścili je tak nisko w rozkładzie, podczas, gdy o wiele więcej czasu scenowego dostały takie szmiry jak Obscura czy Colp. Wspomniane kapele na tyle obrzydziły nam siedzenie przy scenie, że przenieśliśmy się do obozu. Wątpliwej jakości pogoda sprawiła, że moja ekipa nie wyszła już tego dnia z namiotu, a mają czego żałować. Przed 19 udałem się na Gorefesta, który nie spełnił moich oczekiwań. Zaraz po nich miał wystąpić Mayhem. W sumie byłem ciekaw, co zaprezentuje jeden z największych, mHocznych, cierrrpiących, trÓ metalowych gniotów, jakie w życiu słyszałem. Aroganccy Norwegowie spóźnili się jednak, a szkoda, bo liczyłem na sporą dawkę śmiechu. Zamiast nich na scenę weszło niemieckie, thrashowe Destruction. Chłopaki zagrali rewelacyjnie i rozważam pojawienie się na ich koncercie we wrześniu w warszawskiej Proximie. Po Niemcach przyszła kolej na legendę deathu – Morbid Angel (w składzie Vincent, Azagthoth, Rutan i Sandoval). Publiczność oszalała z zachwytu, zwłaszcza podczas wałków z Altars of Madness. Solówki Azagthotha były powalające, a Sandoval wyżywający się na perce po prostu niesamowity. Prędkość, z jaką ten gość dawał po garach była wręcz oszałamiająca. Kiedy już Cherlawy Aniołek zszedł ze sceny, poszedłem do obozu, gdyż Napalm Death definitywnie nie jest czymś, na co chciałoby mi się czekać.
13 sierpnia z samego rana spakowałem graty i już szykowaliśmy się do drogi, kiedy okazało się, że siadł nam akumulator. Wtedy właśnie Petr i jego ekipa uratowali nam tyłek, podpinając nasz akumulator do swojego. Dzięki temu udało nam się szczęśliwie dotrzeć z powrotem na teren IV Rzeszypospolitej. A skoro już jestem przy tym temacie, to muszę wspomnieć o paru wieśniackich incydentach, jakie zaprezentowali nasi wspaniali rodacy. Polacy po raz kolejny udowodnili, że wysłanie ich za granicę równa się zrobieniu wielkiego obciachu. Osobiście byłem świadkiem kilku takich przypadków. Jeden z nich wyglądał następująco: przechodzę sobie wieczorem przez obóz i widzę, jak grupka podpitych Polaków przewala się między namiotami i na całe gardło śpiewa „Legia to stara k****”. Z kolei ostatniego dnia festiwalu, zaraz po zejściu Destruction ze sceny, polska reprezentacja zaczęła skandować „K**** mać, ile mamy stać”. O dziwo, inne nacje potrafiły zachować się bardziej kulturalnie. Najwyraźniej za dużo od Polaków wymagam. Sam festiwal zaś oceniam bardzo pozytywnie. 900 koron czeskich za trzy dni, 55 zespołów (i to wiele konkretnych) i porządną organizację to naprawdę niewiele w porównaniu z naszą Metalmanią, na którą bilet kosztuje aż 130 zł, a potem jeszcze zmienia się headlinera po ogłoszeniu występujących kapel. W zasadzie, przeżyłem w Svojsicach tylko jedno rozczarowanie, a konkretnie wówczas, gdy dowiedziałem się, że nie będzie możliwości dostania autografów ważniejszych zespołów, na co bardzo liczyłem. Niedogodność ta nie zatarła jednak pozytywnych wrażeń. Brutal Assault był też świetną okazją do spotkania paru znajomków (pozdrowienia dla Michała Badury z metal.pl oraz organizatora Mistycznej Nocy z Katowic). Jeśli w przyszłym roku w Svojsicach zagra coś interesującego, z pewnością się tam wybiorę.
Galerię z moimi zdjęciami z festiwalu znajdziecie pod tym adresem: http://launch.groups.yahoo.com/group/verghityax/